Podróż trochę Owernii i nie tylko
Chciałbym opisać miejsca, które odwiedziłem latem 2008 r. wraz ze znajomymi muzykami, którym towarzyszyłem podczas ich "trasy" po owerniańskich (i nie tylko) wioskach i miasteczkach w ramach kameralnego festiwalu muzyki barokowej (koncerty odbywały się w kościółkach - najczęściej nieużywanych).
W skład muzyczny wchodził klawesyn i dwa głosy (sopran i bas), ale opis ten poswięcę miejscom - miejscom nieco 'off the road', ale wydaje mi się, godnym zainteresowania.
Zacznijmy od Montsalvy, do którego dojechalismy samochodem w nocy, przedzierając się przez wąwozy masywu Cantal pełne urokliwych (mogę tu nadużywać tego słowa) miasteczek (niestety mijane w nocy dały mi odczuć jedynie znikomy procent swej urody). Musze tu nadmienić, że pewnie dla niektórych, miejsca takie, to zwykłe 'zapadłe dziury' (czasem dosłownie), ale cóż poradzę, że takie mi sie podobają...
Montsalvy położone jest w mniej górzystym już miejscu, podobnie jak większość miejscowości w tej okolicy na wzgórzu otoczonym głębokimi dolinami. Charakterystyczne dla tego obszaru jest właśnie to, że to doliny są bardziej niedostępne niż wierchy.
Miasteczko zachowało układ urbanistyczny i częściowo zabudowę z czasów średniowiecza, znajdziemy w nim sporo zakamarków (a nawet "koniec świata" :) /sic! - odsyłam do zdjęcia :)/ ). Zwracaja uwagę też dwujęzyczne tablice z nazwami ulic (choc to środek Francji). Oprócz francuskiego, nazwy podane są także w dialekcie okcytańskim.Z ważniejszych budowli warto wymienić zamek (obecnie hotel) i oczywiście kościół (nawet nie tak bardzo zapajęczyniony - jest w nim mini muzeum z koscielnymi"akcesoriami").
Ludzie - bardzo mili i otwarci. Acha - dodam, że to mój pierwszy raz we Francji i byc może zachwycałem się rzeczami oczywistymi :).
Jedzenie - wyśmienite (w restauracji m.in. coś podobnego do naszych gołąbków, no i sery, ach te sery!, prywatnie - m.in. suche wędliny)Jeśli chodzi o noclegi, to ja akurat przewaletowałem w pokojach gościnnych.
Zapuściwszy się do jednej z okolicznych dolinek, udało mi się zaobserwować sporego orła (albo innego dużego skrzydlatego drapieżcę), niestety w momencie, gdy chciałem go sfotografowac, schował się w koronach drzew). Pozostały mi motyle i muchy.
Drugim miasteczkiem, jakie mielismy na trasie było Laguiole, choć oddalone w prostej linii od Montsalvy o prawie 30 km, to dotarcie do niego, malowniczą drogą o stromych podjazdach i zjazdach, zajęło nieco czasu.
Laguiole znajduje się już w prowincji Midi-Pyrénées. Miejscowość ta słynie z produkcji noży Laguiole, charakterystycznych, bogato zdobionych scyzoryków.
80% sklepów w miasteczku to miejsca handlu tymi nożykami. Mieszka tu ok. 1300 osób, co jest naprawdę sporą liczbą, rozinieta jest tu infrastruktura turystyczna - biuro IT z anglojęzycznym personelem (średnio miłym), pensjonaty, schludne schronisko młodzieżowe (w którym spałem).
Najbardziej charakterystyczny w miasteczku jest oczywiście kościółek znajdujący sie w najwyższym jego punkcie. Rozposciera się stamtąd ładny widok na dachy Laguiole i okoliczne wzgórza. Obok kościoła - stary cmentarz.
W centrum oprócz sklepów z nożami zwraca uwage pomnik byka (buhaja), stąd bowiem wywodzi się jedna z odmian bydła hodowlanego.
Wybrałem się na pieszą wycieczkę w kierunku łagodnych pagórków na pn-wsch od miejscowości. Oprócz ryczących rajdowców motocyklowych (choć sympatycznie machających), którzy akurat tego dnia zakłócali ciszę zamyślonego wędrowca, minąłem też nawet - o dziwo! - dwoje pieszych turystów. Wracając natknąłem się na latającego drapieżnika (doznania nie tylko video, ale i audio - ten krzyk odbijający się o pobliskie skałki - ciarki na plecach :) ), mimo, że foto słabe, to wrzucam, moze jakis ptakoznawca potrafi go zaklasyfikować.
Z powrotem w departamencie Cantal w Owernii.
Tu tylko przejazdem, ale z przystankiem. Kolejna urokliwa, uzdrowiskowa mieścinka (ok. tysiaca mieszkańców) położona w głębokiej dolinie. Godny uwagi monumentalny kościół.
Besse-et-Saint-Anastaise to zabytkowe miasto (niecałe 2 tys. mieszkanców), w którym podobno niegdyś bywała królowa Margot (ma nawet tu swój dom, choc podobno 2/3 owernianskich miasteczek się do tego przyznaje).
W górnej części miejscowości znajduje się Super-Besse - najwieksza stacja narciarska w Masywie Centralnym.
Miasto ma bardzo średniowieczny, aczkolwiek dość przytłaczający klimat (ze względu na ciemny kolor budynków - choć miałem okazje zwiedzac tylko o poranku, wiec moze stąd takie wrażenie - wąskie uliczki przeważnie były zacienione) , mozna tu spokojnie kręcić filmy, których akcja ma miejsce w XIV czy XV wieku.
Główną atrakcją podczas mojego pobytu był jarmark, na który zjechały karawany z odległych prowincji.
Na szczyt Puy de Dôme, co ze wstydem przyznaję, wjechaliśmy samochodem (dzięki legitymacji niepełnosprawnego kierowcy, normalnie kursuja tam autobusy), ale gonił nas czas.
Puy de Dôme to jeden z wygasłych wulkanów Masywu Centralnego, z którego roztacza się zapierająca dech w piersiach panorama na całkiem spory kawałek tej części Francji.
Na szczycie warto zwrócić uwagę na pozostałości galoromańskiej świątyni ku czci Merkurego.
.
Najpiekniejszym miejscem na trasie było dla mnie Charroux - dawne miasto, obecnie wieś mająca ok. 350 stałych mieszkańców.
Od XII do XVI wieku była to ważna twierdza Burbonów, do dziś zachowały się resztki murów i stare bramy.
Siatka ulic ma koncentryczny charakter, w środku znajduje się plac (obecnie pokryty trawą), na którym niegys odbywały sie zgromadzenia mieszczan.
Miasto straciło na znaczeniu w późnym średniowieczu na skutek wojen religijnych i oddalenia od dróg. Mimo to zachowały się fragmenty zdobionych fasad budynków. Z biegiem czasu Charroux stało się dużą wsią żyjącą z rolnictwa i winnic.
Na niepowtarzalny klimat miejsca składa sie przede wszystkim jego architektura i fakt jego oddalenia od głównuch traktów.
Charakterystyczna ucięta wieża kościoła to nie wynik katastrofy czy wojen, a zakazów podyktowanych względami religijnymi.
Nocleg spędziłem w XVII wiecznym budynku - pensjonacie, prowadzonym przez parę Belgów. Miejsce to zasługuje na oddzielną opowieść, niesamowite wnętrza i goscinni gospodarze, podstarzali hippisi.
Magii miejsca dopełnił fakt, że pierwszą rzeczą jaka zobaczyłem o poranku wyglądając przez okno były dziesiątki (setki?) balonów, które akurat tego dnia przelatywały nad i lądowały w dolinie tuż za Charroux.
Video pochodzi z koncertu, jaki dali moi znajomi w tamtejszym kościele.
Kolejnym punktem przejażdżki po Owernii było, leżące nieopodal brzydkiego Montluçon, Néris-les-Bains - miasteczko uzdrowiskowe sprawiające wrażenie zamieszkanego i odwiedzanego raczej przez ludzi starszych.
Znajdują się tu termy pamiętajace czasy rzymskie (Aquae Nerii, są tu także pozostałości amfiteatru), szereg eleganckich budynków sanatoryjno-hotelowych, teatr i ciche kawiarnie. Godny zainteresowania jest zabytkowy kościół św. Jerzego mający wyraźne założenia budowli obronnej. Obok niego można obejrzeć resztki cmentarza z czasów Merowingów.
Ludzie, u których się zatrzymaliśmy w Néris to kulturalni, nieco zdystansowani mieszczanie i takie wrażenie sprawiali inni napotkani autochtoni :).
A to już region Centre.
Kolejne miejsce dla miłośników historii.
Mieścina wzięła swą nazwę od bazyliki wzorowanej na jerozolimskiej Bazylice Grobu Świętego. Saint-Sépulchre w nazwie miasta pisane jest przez "h" (oryg. Sepulcre), co podobno jest zasługą średniowiecznego mnicha chcącego podkreślić piękno kościoła łącząc słowa "sepulchre" + "pucher" ("piękny").
Kościół (p.w. św. Jakuba Większego /Saint-Jacques-le-Majeur/) o charakterystycznej bryle ma status historycznego pomnika juz od 1847 r., w 2006 r. został wpisany na listę dziedzictwa UNESCO jako część drogi pielgrzymkowej do Santiago de Compostela.
Mimo swej historycznej wartości, miejscowość sprawia wrażenie kompletnie zapomnianej - widać pozamykane witryny sklepów i opuszczone domostwa. Ruchliwą i wąską drogą przez centrum - tuż obok zabytkowej budowli często przemykają tiry!
Noc spędziłem w hoteliku nad restauracją - klimat niesamowity (choć bez klimatyzacji), bardzo "burdelowy" w stylu lat 20. i 30. Wspomniany szynk wygląda trochę jak saloon, żeby było ciekawiej - całość mieści się w murach gotyckiego, nieistniejącego kościoła (w jednym miejscu na ścianie wyryte są gotyckie napisy, świadczy o tym także podpora z jednej strony budynku, wszystko jest ok. 150 metrów od bazyliki. Ludzie w miasteczku niewidoczni.
Przystanek w Azay połączony z posiłkiem (? - zdjęcia) w lokalnej restauracyjce. Wart zobaczenia jest tu zamek (XV-XVIII w.) z pięknym ogrodem.
Miejscowość mozna zobaczyć z bliska w Google Streetview (prowadziła tu trasa Tour de France 2008), z wcześniej opisanych miejsc obejrzeć można także Besse.
To jedna z najnudniejszych wiosek na trasie, ale z ciekawym zabytkowym kościołem z dominującą wieżą.
Zapamiętam ją przede wszystkim z faktu, że upadł mi tu na ziemię obiektyw (ale udało go się naprawić) oraz z pieszej wycieczki po okolicy, gdzie przez większość czasu towarzyszyły mi tylko motyle.
Nocleg spędziłem w paskudnej klitce motelu w stylu Formula1 w pobliskim Chatelerault. Wrażenia okropne, astronauci to mają chociaż jakiś widok na ziemię.
Na zwiedzanie miałem zaledwie dzień, spędzony głównie w metrze i oglądaniu znanych wszystkim landmarków.
Ze smutkiem odkryłem też, że księgarnia Andrzeja Dobosza (niezapomnianego Filozofa z "Rejsu") została zamknięta...